niedziela, 6 kwietnia 2014

Rozdział I

   Przez Itachiego, prawie zapomniałby swojej teczki. "Ech, ten nowy. Powinien się bardziej starać." myślał wychodząc z zebrania. Jak zwykle nie do końca zrozumiał o co chodziło szefowi. Ten człowiek potrafił zagmatwać nawet najprostsze rzeczy. Z resztą, finanse nigdy nie były jego mocną stroną. On zajmował się tutaj czymś innym i tak powinno pozostać. Wieczorem, gdy wychodził już z pracy, zadzwonił telefon.
"- Cześć Kira-chan! Może wpadłbyś do mnie na kawę?" - pytała słodkim głosem jego przyjaciółka. Wiedział, że czegoś chciała. Za dobrze ją znał by nie rozpoznać tego tonu.
"- Wiesz, jutro mam sporo pracy. Raczej nie dam rady" - skłamał gładko.
"- Kto tu mówi o jutrze? Zapraszam cię teraz. I nie wykręcaj się, wiem, że już skończyłeś na dzisiaj" - powiedziała ostrzegawczo.
   Akira westchnął. Choć bardzo lubił Konan, a może nawet wciąż czuł do niej nieco więcej, nie miał już dzisiaj siły na pogawędki. Najchętniej padłby na łóżko i zasnął, nawet w ubraniu. Zdawał sobie jednak sprawę z tego, że tej kobiety nie przekona. Niczym.
"- No dobrze. Skoczę tylko do domu, przebiorę się i już do ciebie jadę" - skapitulował.
"- O nie, mój drogi. Stoję przed waszą firmą. Za pięć minut na dole. Ja czekam" - ostatnie słowa wypowiedziała wyraźnie, by nie miał wątpliwości, że może się jeszcze wymigać.
   Nałożył marynarkę i poprawił krawat. Dlaczego on zawsze musiał się przekręcać?
- Nie wyglądasz na zbyt zadowolonego, szefie - zaczął Itachi.
   Popatrzył się na niego pytająco. 
- Po twojej minie od razu widać, że jutro zostanę w pracy dłuuugo... Bardzo długo - zażartował.
- Nie ciesz się tak Itachi, bo wiesz, że zawsze mogę ci coś znaleźć. Nawet teraz - zagroził. 
- Tak, tak. Już nic nie mówię.
   Jeszcze tego brakowało, by ten go na koniec wyprowadził z równowagi.
  Nie chciał czekać na windę, więc zbiegł szybko po schodach. Zastanawiał się, co też Konan znowu wymyśliła. Miał nadzieję, że pozwoli mu wrócić wcześnie.
   Na parkingu od razu zauważył jej auto. Żółte, sportowe. Stało przed samym wyjściem.
   Otworzył drzwi i starał się udawać, że nie jest aż tak bardzo zmęczony jak był.
- Witaj Konan. Co tam? - zapytał.
- Cześć.
   Odpaliła samochód i wyjechała z parkingu. Całe szczęście, w tej części Tokio nie było aż tak dużych korków. Jechali więc dosyć płynnie.
- Akira, bo wiesz, jest coś, o co chciałabym cię prosić - powiedziała po chwili.
   Wiedział. Po prostu wiedział, że tak będzie.
- O co chodzi?
- Pamiętasz może... nie jestem zbyt dobra w tych programach... no wiesz, w tych zabezpieczających.
- Tak, pamiętam. Nigdy ci z nimi nie szło.
- Tak - uśmiechnęła się do niego. - Nie szło to mało powiedziane.
- Ale jakoś sobie w końcu z nimi poradziłaś.
- Pein mi pomógł.
- Ahaa - zamyślił się. Nie mówili mu o tym wcześniej. - Więc o co chodzi?
- Mam w firmie pewną osobę... powiedzmy, że nie żyjemy ze sobą w zgodzie. - Po tych słowach, jakby się zawahała. - Ta osoba, ostatnio ukradła moje projekty. I dostała przez to awans! Rozumiesz?! Który mi się należał! - Na czerwonym świetle zahamowała z piskiem opon.
- Jak to? Nie zgłosiłaś tego na policję? Nie mówiłaś szefowi? - dopytywał się.
- Daj spokój, na jakim ty świecie żyjesz? Nic by to nie dało! - krzyczała zdenerwowana. - Włamał się do mojego komputera i je wykradł. Złamał zabezpieczenia Peina.
- W takim razie musi być niezły...
- Musisz mi pomóc. Musisz włamać się do niego.
- CO?! Chyba żartujesz. Miałbym się włamać? To niezgodne z prawem...
- Kira-chan, proszę. Musisz to zrobić. Musisz! - powtarzała. Z jej oczu popłynęły łzy.
- Konan, uważaj - Akira przestraszył się, gdy zjechała na prawy pas przekraczając linię ciągłą.
   Na szczęście szybko byli na miejscu. Kobieta mieszkała w dosyć starym bloku, w niewielkim mieszkaniu na parterze. Chyba przywiązała się do tego miejsca, skoro jeszcze nie wyprowadziła się stąd. Nie było tu zbyt przyjemnie. I nie chodziło może o samą okolicę, ale otoczenie równie starych i odpychających bloków.
   Przed budynkiem, na ławce, siedziały staruszki i plotkowały. Dziwne, że o tej porze nie spały jeszcze wygodnie w łóżkach. Jego babcia, z tego co pamiętał, kładła się jeszcze przed zapadnięciem zmroku.
   W mieszkaniu Konan jeszcze raz opowiedziała co się stało. Zaparzyła kawy im obojgu i usiadła w fotelu na przeciwko niego.
- A Pein? Skoro to jego zabezpieczenia, pewnie chciałby dorwać tego kto je złamał. - Tak właśnie przypuszczał. Pein na pewno wkurzy się, że to on się tym zajął.
- Nie - pokiwała przecząco głową. - Przez cały dzień nie mogłam się do niego dodzwonić. Dlatego zadzwoniłam do ciebie. Trzeba to zrobić dzisiaj. Nie mogę dłużej czekać - uprzedziła jego kolejne pytanie.
- Rozumiem. - Znowu chwila ciszy. Upił kolejny łyk gorącej kawy, po czym kontynuował. - Dobrze, powiedzmy, że to zrobię. Włamię się. Ale co dalej?
   Konan uśmiechnęła się tryumfalnie.
- Zdobyłam wirusa, który nieźle namiesza w jego danych - pochwaliła się.
- Zdobyłaś? Skąd?
- Oj, nieważne, nieważne - zaśmiała się. - To co, idziemy?
- Nie jestem przekonany...
- No dalej, Kira-chan! Wiem, że chcesz mi pomóc - kolejny piękny uśmiech posłany swojemu przyjacielowi. Akira mimo wszystko nie mógł jej odmówić. Choć wcale nie chciał tego robić, nie chciał jej zawieść.
   Poszli do pokoju Konan. Niebieskie ściany, niebieska pościel... wszystko w jej ulubionym kolorze.
   Pozwoliła usiąść Akirze na fotelu przy biurku, a sama przyniosła sobie krzesło.
- Zaczynamy? - zapytała zachęcająco.
- Zaczynamy.
   Konan podała mu adres "tej osoby" oraz położyła na biurku płytę z rzekomym wirusem. Akira wiedział co ma robić. Prawdę mówiąc, kiedyś już tego próbował. Tuż po studiach włamywał się do komputera znienawidzonego wykładowcy. Nie było to zbyt mądre, ale udało się. Dobrze, że wtedy nikt go nie złapał.
   Konan, znudzona patrzeniem na stukającego w klawiaturę Akirę, wyszła z pokoju. Chyba bąknęła coś, że idzie wziąć kąpiel. On męczył się i męczył, bo w porównaniu do jego byłego nauczyciela, ten człowiek musiał naprawdę znać się na tym co robił. Zabezpieczenia były po prostu mistrzowskie. Akira nie mógł tego znieść.
   Godziny mijały. Jego umysł pracował na pełnych obrotach. Ciągi cyfr i liter powoli wyświetlały się na jego monitorze. Była to żmudna i ciężka praca, ale kiedy już zaczął, nie potrafił się od tego oderwać.
   Nawet nie zauważył, że Konan długo nie pojawiała się w pokoju. Miał ją już zawołać, ale...
- Tak! Wreszcie! Mam Cię! - krzyknął.
   Włamał się do komputera "tej osoby". Teraz wystarczyło tylko "wszczepić" mu wirusa. Z tym nie było problemów, wszystko poszło jak z płatka.
   Już miał powiedzieć Konan, że skończył lecz usłyszał, jak drzwi wejściowe zamykają się. "Dziwne" pomyślał.
    Po chwili jednak przeraził się. "Ogasawara Tokio Bank" - widniało na monitorze.
    Nie, to niemożliwe. To nie mogła być prawda. Przecież wcześniej nie pojawiło się nic o żadnym banku. W żadnym kodzie, żadna wzmianka... Z resztą, przecież Konan...
- Konan! - zerwał się z fotela i pobiegł do drzwi. Spróbował je otworzyć, ale były zamknięte na klucz.
"Jak to? Co ta Konan znowu wymyśliła?" zastanawiał się. " Chyba nie..."
   Pobiegł do kuchni. Zapalił światło. Na stole od razu dostrzegł kartkę.

   "Kira-chan,
    Zawsze byłeś taki naiwny. Ale to było na swój sposób słodkie.
    Poza tym, Pein od początku uważał, że możesz się przydać. Jak widać, miał rację.
    Dobrze, że nie zostawiłeś nas, kiedy dałam Ci kosza. Nie przemyślałam wtedy tego.
    Mogło być przecież bardzo miło.
    Tak naprawdę, też mi się podobałeś. Ale nic by z tego nie wyszło. Teraz pewnie rozumiesz dlaczego.
    Oj, nie złość się. Nie mów, że nie zdawałeś sobie z tego sprawy.
    Zawsze tak łatwo było Tobą manipulować. 
    Kochany Kira-chan.
    Ktoś musi zostać tutaj, żebym ja z Peinem mogła wyjechać daleko.
    Dziękuję, że uczyniłeś nas obrzydliwie bogatymi. Może kiedyś się jeszcze zobaczymy.
    Buziaki :*:*:* 
    Twoja Konan"
 
   Zgniótł kartkę w dłoni i schował do kieszeni.
   Jak Konan, osoba, którą uważał za swoją przyjaciółkę, z którą znał się tyle lat i tyle przeszedł, mogła go tak oszukać. I jeszcze do tego Pein? Przecież jeszcze niedawno pili razem i wspominali dawne czasy. Jak on mógł mu to zrobić?!
   Nie miał czasu zastanawiać się nad tym dłużej. Usłyszał syreny policyjne. Byli coraz bliżej.
   Klawiatura.
   Pobiegł do pokoju i zabrał ją ze sobą. Jego odciski palców były na niej. Nie mógł jej tam zostawić.
  Podbiegł do okna. Było zamknięte. Nie zastanawiając się dłużej, chwycił krzesło i zbił szybę. Szybko zgarnął ostre kawałki szkła na podłogę i wyskoczył przez okno. Dobrze, że był to parter. Widocznie nie uwzględnili tego w swoim planie.
   Ile sił w nogach, biegł przed siebie. Skręcał w ciemne, ciche uliczki, w których jak najmniej osób mogło go widzieć. Gdy był daleko od mieszkania Konan, zwolnił, by nie wzbudzać więcej podejrzeń.
   Wreszcie, zmęczony do granic możliwości, nie tyle biegiem, co strachem przed schwytaniem przez policję, dotarł do domu.
   Wszedł do pokoju, zrzucił z siebie ten przeklęty garnitur i opadł na łóżko.
   Zasnął natychmiast.